Pagina 14 (PL)  B2-2023 PNKV BiuletynOnline.

Powrót do Dębicy

Opony samochodowe, szynka i myśliwiec odrzutowy

Lex Veldhoen

W Dębicy, w parku znajduje się płaskie podwyższenie. Moja polska partnerka Asia, która urodziła się w tym miejscu, mówi: "Kiedyś stał na nim czołg, często się na nim bawiłam”. Nieco później docieramy do ratusza, za którym znajduje się dębickie muzeum, obok koszary z pojazdami wojskowymi. Również na terenie muzeum znajduje się kilka czołgów (tabliczka informuje, że nie wolno na nie wchodzić), pomalowany na zielono wojskowy helikopter i odrzutowiec w kolorze matowego metalu. Jest też kolejka wąskotorowa z platformą załadunkową: "To było do przewożenia cegieł produkowanych w cegielni".

W samym muzeum duża część poświęcona jest wojnom toczonym w przeszłości i w ten sposób obecna wojna na Ukrainie staje się na chwilę bardzo bliska, zwłaszcza na zewnątrz wśród tych czołgów, rakiet i odrzutowca. Przed muzeum wisi na fasadzie baner w kolorach niebieskim i żółtym z hasłem solidarności dla Ukrainy. Jest też dział z kulturowymi artefaktami historycznymi i ten dotyczący przemysłu w Dębicy. Są też inscenizacje przedstawiające wnętrza dawnych chłopskich domów i przedmiotów w nich używanych. W klimatycznej sali poświęconej kulturze na ścianie wiszą instrumenty muzyczne, m.in. bałałajka. Na bufecie stoi gramofon z zielonym rozszerzającym się głośnikiem. Obok małego fortepianu stoją dwa popiersia, które Asia od razu rozpoznaje: "To Penderecki, znany kompozytor z Dębicy. Moja mama bardzo się przyjaźniła z jego mamą". Drugie popiersie to Tadeusz Kantor: "Znany reżyser z tych okolic". W Muzeum Filmowym w Łodzi, gdzie byliśmy, też był na wystawie". Na ścianie są jego szkice i rysunki: "To był taki trochę alternatywny filmowiec. Zmarł jakieś 20 lat temu".

Obok dużej makiety Dębicy z czasów, gdy była ona jeszcze wsią, widać tylko najstarszy, stojący do dziś kościół. 'Tu był rynek' - zaznacza Asia. Rano wypiliśmy kawę na tym samym rynku, na którym teraz stoją kramy (Churros, prawdziwe flamandzkie frytki, nepalskie Momo i hamburgery) ustawione w kółko z głośną muzyką, konkurującą z muzyką z dwóch tarasów. Zdjęcie pokazuje rynek we wcześniejszych czasach. Nie był on wtedy całkowicie "skamieniały", ale przypominał park z zilonymi gazonami.

Obok ekspozycji poświęconej straży pożarnej, obok zdjęcia młodych mężczyzn na podeście w mundurach, widnieje "Świadectwo wyższej moralności": "To byli uczniowie gimnazjum, do którego chodzili również moi bracia. Istnieje ono do dziś". W gablocie eksponowane są obok siebie mundur i kombinezon więzienny w białe pask i czapka obozowai: "Oba należą do dębickiego bojownika ruchu oporu, kaprala Józefa Pikuły, pseudonim Albatros". Jest też gablota poświęcona żołnierzom z Dębicy, którzy walczyli o Monte Casino we Włoszech. Wiele zdjęć z okresu okupacji niemieckiej w Dębicy. Przy małej makiecie obozu pracy w pobliskiej wsi Pustków Asia mówi: "Część dla Polaków jest wyraźnie oddzielona drutem kolczastym od części dla Żydów”.

W dziale przemysłu szeroko reprezentowane są dwie fabryki. Jedna to polska fabryka opon Stomil, która była ważna dla Dębicy i później przejęta przez Goodyeara działa do dziś. Na ścianie wiszą zdjęcia, w tym jedno przedstawiające pracownika fabryki zdejmującego zewnętrzną oponę z metalowej formy. Są też zdjęcia ministra Eugeniusza Stankowskiego w meloniku, który odwiedził fabrykę w 1939 roku.

Nieco dalej na półce stoją trzy duże, eliptyczne puszki po szynce. Mają nadruk w kolorze białym, trochę ponurym niebieskim i czerwonym, dla mnie typowe kolory bloku wschodniego. Asia: "Na opakowaniu było napisane tylko "Szynka" i "Dębica", nie było żadnej innej marki. To było powszechne w tamtych socjalistycznych czasach. To był bardzo duży zakład mięsny. Ta szynka była słynna w Polsce w latach 70. i była eksportowana do Europy i Ameryki. My też jedliśmy to w plasterkach z chlebem i sałatką. Ale tylko wtedy, gdy były dostępne puszki; co nie było zbyt częste. Wtedy często trzeba było stać po nią w wielogodzinnych kolejkach. Zapisywaliśmy to na święta, imieniny lub na prezent, bo wszyscy to lubili". Stojąc przed zdjęciem innej fabryki, mówi: "Była tu też duża firma Igloopol. Działała w całej Polsce, ale tu była centrala z różnymi oddziałami: zakładem mięsnym, mrożonkami, ciastkami, napojami, ale też np. budownictwem mieszkaniowym, do którego robiono tu prefabrykaty. Wybudowali też mieszkanie, w którym mieszkali moi rodzice". Asia wskazuje na piękny jasnoniebieski syfon z wodą gazowaną: "My też takie mieliśmy" i na metalowy moździerz: "Moja mama ucierała w nim ziarna pieprzu".

Po wizycie w muzeum przechodzimy obok jednego z czołgów. Asia mówi, że go rozpoznaje, jako ten, na który kiedyś się wspinała. I rzeczywiście, tabliczka obok czołgu mówi, że stał on kiedyś w parku i został tu przywieziony w 2005 roku. Stojąc obok tłumaczy, że wtedy na czołgu były zbiorniki z benzyną w okrągłych stojakach, których teraz już nie ma. Chwyta za uchwyty na czołgu i pokazuje, jak się po nich wspinała: "Można było się też wspiąć z przodu; wtedy było widać otwór". Stoi przy lufie: 'Ja się nie odważyłam, ale niektórzy chłopcy wczołgiwali się nawet na koniec lufy siedząc'.

Wieczorem przez chwilę kontynuowaliśmy naszą nostalgiczną wycieczkę. Koleżanka Asi, Marta, zawozi nas do wsi Pilzno, do lodziarza, który jest znany w całej okolicy. Miał wtedy zakład w tym samym szarym szeregowcu z kilkoma krzesłami i ławkami na zadaszonym podwyższeniu przed nim, na którym teraz siedzą ludzie jedząc lody w bladych kolorach. Ulubionymi smakami były truskawkowy i pomarańczowy; były tylko cztery (także czekoladowy i waniliowy). Wewnątrz, w gołym pomieszczeniu w całości wyłożonym boazerią z jasnego drewna, a na parapecie doniczki z jasnymi plastikowymi kwiatami, za ladą, za plastikowym parawanem, stały dwie starsze kobiety w białych fartuchach, nabijając rożki pełne lodów, podczas gdy na zewnątrz przybywali już nowi klienci, w tym na Harleyu Davidsonie.

Jedziemy dalej do basenu, w którym Asia i Marta pływały z rodzicami w lesie; basenu wielkości boiska piłkarskiego. Kiedy tam docieramy, wygląda na zaniedbany; jest teraz własnością prywatną. W drodze powrotnej do Dębicy mijamy nowe sanatorium na skraju lasu, gdzie można zażywać m.in. kąpieli siarkowych, a jadąc Asia wskazuje na wysoki komin w biało-czerwone pasy, górujący nad Dębicą: "To fabryka opon, była tam kiedyś, jak byłam mała".

---

SPOKOJNE MIEJSCE (Alleen op een eiland)

Przed podróżą do Dębicy zatrzymaliśmy się w wyjątkowym domku na mini-wyspie w pobliżu Końskich, by zwiedzić tamtejsze muzeum. Po drodze Asia opowiada wiele dowcipów o tej okolicy, mniej więcej tyle, ile Holendrzy znają dowcipów belgijskich. Mieszkańcy tego słabo zaludnionego regionu, ubogiego w przemysł, żyjącego głównie z rolnictwa, to w luźnym tłumaczeniu "kmioty", proste chłopskie dusze. O stolicy województwa mówi się, że "wieje jak w Kielcach", co oznacza, że jest to dziura przeciągowa, ze względu na wiejące tam silne wiatry.

Wynajęliśmy mały domek w kształcie litery A na maleńkiej wyspie pośród trzcinowego krajobrazu, otoczony przyrodą i polami jak okiem sięgnąć. Przypomina mi to domek dla ptaszków na Rottumerplaat, w którym przez pewien czas przebywali pisarze Bomans i Wolkers pod hasłem 'Samotnie na wyspie'. 'Nasza' mała wyspa obrzeżona jest kolorowymi krzewami , a na dachu domku powstała bajkowa, mała mini-kapliczka, obrzeżona falowymi drewnianymi dachówkami z łupka (takimi, jakie kiedyś widywało się w Holandii) o pochyłych liniach. Właściciel Dominik wygląda jak stary hipis; jego kręcone włosy spięte są w kucyk, a kiedy nie pracuje, chodzi boso. Ma szkółkę drzew, w której pracuje kilka kobiet i mężczyzna. Mieszka w szarej kopule, obok której znajduje się druga kopuła, a dalej przy drodze, w pobliżu kamiennego kręgu a la Stonehenge stoją cztery białe wigwamy. Jest tu też nowo wybudowany "malutki domek", w szarym kolorze i nieco większy budynek, który może pomieścić grupy, przyjeżdżające tu w celach terapeutycznych, duchowych lub by cieszyć się przyrodą. Podczas rozmowy Dominik żartuje i wyjaśnia, że od czasu do czasu przyjeżdża tu również specjalista od grzybów, który wie jak leczyć raka i problemy ze zdrowiem psychicznym.

W pobliskiej rzece występują zarówno wydry, jak i bobry; te ostatnie budują tam tamy. Postanawiamy nie łowić ryb w wodzie wokół chaty, co zalecał Dominik, ale rozpalamy ognisko wzdłuż brzegu, rozmyślając przez cały wieczór. Dym trzyma komary na dystans, słyszymy ptaki drapieżne, kukułkę i bażanty. Pod wieczór chmury i mgły rozciągają się jak widma tuż nad wodą, by po chwili rozpłynąć się w nicości.

- - -